Tytus de ZOO był pierwszym polskim bohaterem komiksowym, który na kartach czasopisma „Świat Młodych” wraz z Romkiem i A’Tomkiem polecieli w kosmos. Jednak pozostał po nim znacznie trwalszy ślad, niż tylko opublikowane przygody.
Koleje tych wydarzeń były równie niesamowite, co fakt samego programu kosmicznego.
Pierwszy lot
22 października 1957 roku na łamach „Świata Młodych” najsłynniejszy polski szympans poleciał rakietą. W ten właśnie sposób postanowiono uczcić udany lot pierwszego sztucznego satelity, czyli Sputnika. Działo się to jednak w czasach, kiedy publikowanie historii z dymkami było niedopuszczalne, wszak kojarzyły się z sztuką zachodu. I tak początkowa euforia związana z opublikowaniem komiksu, po chwili refleksji – a już w trakcie druku – przestała wydawać się tak atrakcyjna. W redakcji z pewnością krążyły myśli, kogo by obarczyć winą, gdyby „władzy” się nie spodobało. Jak wspomina Henryk Jerzy Chmielewski, na szczęście telefon od kierownika Wydziału Prasowego Partii i słowa: „Mojemu synowi bardzo się podoba. To nawet pożyteczne. Można kontynuować” – rozwiały wszelkie wątpliwości.

Czterdzieści lat później Tytus stał się bohaterem kolejnej misji kosmicznej. Tym razem jak najbardziej rzeczywistej.
Ślad uczłowieczonej małpy na Marsie
4 lipca 1997 roku, w wyniku udanego lądowania, na powierzchni Marsa znalazło się laboratorium Pathfinder, z którego dwa dni później w swoją dziewiczą misję wyruszył niewielki sześciokołowy łazik Sojourner. Był to pierwszy w historii pojazd sterowany z Ziemi poruszający się po powierzchni innej planety. Zasilany był akumulatorem i baterią słoneczną, a kierowano nim za pomocą modemu UHF. Dla NASA wyprodukowała go firma JPL, w której pracuje Artur B. Chmielewski, syn słynnego Papcia Chmiela.

W trakcie swojej kilkumiesięcznej misji Pathfinder przesłał 16 500 zdjęć z lądownika i 550 zdjęć z łazika. Dokonał także 15 analiz chemicznych skał i zebrał wiele informacji o czynnikach pogodowych panujących na Marsie.
A jeśli już mówimy o zbadanych obiektach, to trwałym śladem tejże misji, a zarazem potwierdzeniem istnienia polskiego bohatera komiksowego na Czerwonej Planecie jest skała „Titus”, a która zawdzięcza swoje miano od sympatycznego szympansa, Tytusa de ZOO. Stało się tak dzięki Monique Lehman, córce Papcia Chmiela, która podpowiedziała tę nazwę swojemu mężowi, pracującemu przy misji pojazdu Sojourner. I choć NASA nie jest skłonna do nadawania oficjalnych określeń dla małych obiektów, to jednak „Titus” znalazł się w zestawieniu skał marsjańskich (listę znajdziecie TUTAJ).

Co prawda kamień jest mniejszy od piłki, ale i tak – mam nadzieje, że jak na razie – jest to największy pomnik upamiętniający twórczość Henryka Jerzego Chmielewskiego, który znajduje się na innej planecie.